Przyznam się szczerze, że do pewnego momentu byłem bardzo podatny na reklamę, zwłaszcza instagramową. Idealni ludzie z holywoodzkimi uśmiechami muszą przecież bywać w modnych, popularnych miejscach – Santorini, Mykonos, Dubaj, Malediwy i Zanzibar.
Nie mogę wypowiedzieć się na temat wszystkich wyżej wymienionych kierunków, ale w kilku żołnierskich słowach mogę ocenić jeden z symboli Zanzibaru – restaurację The Rock, którą miałem okazję odwiedzić.
Na uwagę zasługują bajeczne kolory otoczenia restauracji: biały piasek, turkusowa woda i tropikalne tło, ale też bardzo natarczywe lokalne dzieci, które chodzą za tobą i proszą o kilka dolarów. Z pewnością jest to idealne miejsce dla wielbicieli fotografii, w szczególności zważywszy na położenie restauracji – na skale. Do restauracji wchodzi się niezależnie od „kaprysów natury”. W czasie odpływu – po ścieżce zrobionej z cementowych worków z niechlujnie ułożonymi przewodami (sic!), w czasie przypływu (podobno wtedy jest najwięcej gości) – musisz skorzystać z mini rejsu łódką.
Po wejściu gości wita obsługa, która nota bene mierzy przyszłych konsumentów od stóp do głów, wyceniając skrupulatnie niczym jelenie na skupie dziczyzny. Tak też było w naszym przypadku, bo obsługa sprawiała wrażenie jakby Plein i Apple Watch nie robił na nich wrażenia – wybaczcie, zapomniałem w tym dniu zabrać Patka.
Wracając do meritum. Wnętrze jest stosunkowo małe, choć i tak wydaje się większe niż zewnątrz, styl typowo afrykański – surowy, trochę obrazków na ścianach i krzesła rodem z planu filmu W pustyni i w puszczy. Warto nadmienić iż są białe obrusy i świeczki, co ociepla wnętrza i sprawia jest bardziej przytulne. Gości niewiele, większość stolików wolna, a mimo to obsługa robi problem z zajęciem czteroosobowego stolika na zewnątrz przez nasz duet. Wydaje się, że bardzo liczyli na spore oblężenia tego wieczoru, lecz jak mawiano Mylić się jest rzeczą ludzką…
Jedzenie w The Rock
Ogólnie rzecz ujmując, jedzenie jest dobre, mimo mojej początkowej pomyłki przy wyborze, gdy chciałem podejść do tematu mniej sztampowo i nie brać homara, którego zamówiła moja partnerka.
Pierwszy wybór padł na duszonego homara z ryżem w sosie, co było absolutnym błędem, bo gdy zobaczyłem jak to danie wygląda – smętna miseczka z nieznaną zawartością utopioną w sosie to od razu poprosiłem obsługę o wymianę na homara, z którego to miejsce słynie.
Za 39 dolarów otrzymujemy całego homara z grilla, którego jegomość nie widział bo był ewidentnie smażony, a nie grillowany, nie jest to jednak ważne, bo homar był doskonały.
Miękkie, idealnie ścięte i świetnie doprawione maślane mięso rozpływało się w ustach w akompaniamencie doskonałych smażonych plastrów ziemniaka i nieco smutnej sałatki z siekanej kapusty. Homar był na tyle doskonały, że zamówiłem jeszcze jednego, zwłaszcza, że apetyt mi się poprawił po kieliszku idealnie zmrożonej wódki Grey Goose (6 dolarów).
Moja partnerka, która nie potrafi przejść obojętnie obok najsłodszych pozycji w menu, wybrała także kokosowe tiramisu. Porcja ogromna, ewidentnie wyczuwalny smak kokosa. Zanzibarskie tiramisu wcale nie odstaje od tego włoskiego i z pełną świadomością mogę polecić wszystkim fanom włoskich słodyczy.
Skoro homar i deser były takie dobre to dlaczego uważam, że The Rock jest przereklamowany? Na pewno jest to miejsce, które warto odwiedzić, lecz nie wiem czy mam ochotę jeszcze tam wrócić… Miejsce jest popularne dzięki nietuzinkowemu położeniu, jednak dookoła w oczy wciąż bije wszechobecna bieda widoczna na każdym kroku. Nie jest to standard europejski i pewnie nigdy nie będzie, obsługa nie jest profesjonalna i patrzy bardzo powierzchownie na gości.
Jeśli nie masz na sobie Diora, a na nadgarstku nie widnieje logo Patka nie będziesz ulubionym gościem. W naszym przypadku było to widać po zachowaniu właściciela/managera, czyli wytatuowanego Włocha, który dyrygował czarnoskórą obsługą i piał na widok pobratymców z półwyspu apenińskiego. Nie jest to coś, co wprawia mnie w kompleksy, lecz jeśli wybieram się do zagranicznej restauracji, to nie tylko chce zjeść coś dobrego, czego nie spotkam w moim kraju (o homarze w Bałtyku jeszcze nie słyszałem), ale też liczę na przytulny wystrój i profesjonalną obsługę.
Jeśli zatem wybierasz się na Zanzibar i masz ochotę wydać lekko 1000 zł za kolację w bardzo modnym miejscu z niezłym jedzeniem, ale bardzo przeciętną obsługą to The Rock jest warte tych pieniędzy, zdjęć i możliwości pochwalenia się nimi przed znajomymi… 😉
Oficjalna strona restauracji przez którą też zarezerwujemy stolik.
Jeden komentarz
My tez byslimy i jedzenie bylo nawet dobre (ale drozsze niz kiedys) ale ganialy nas bezdomne dzieci aby dac im pare $$$…. zenada.